środa, 6 lipca 2011

Urodzinowe smutki.


Po długim milczeniu wypadało by dać znak życia:)

Nie piszę bo dopadł mnie jakiś marazm i niechęć do wszystkiego... Dosłownie odechciewa mi się wszystkiego. Nie tak, że non stop, ale prawie. Miewam co prawda zrywy i wmawiam sobie, że tak nie można i trzeba się dogadać i że to przez moje nastawienie.... Jednak nie do końca jest tak. Naprawdę się staram, ale ile można. Co bym nie robiła jest nie tak i jest źle. Jak zamiatam taras to okazuje się, że szczotki nie umiem trzymać, jak koszę to zawsze bez sensu bo chodzę nie w tę stronę co trzeba, jak zmieniam kwiaty w koszach przed domem bo poprzednie już brzydkie to okazuje się, że po co skoro na 2 miesiące lata to się nie opłaca, jak kupuję nowe kosze na owe kwiaty to tym bardziej po co skoro w wiadrze po farbie! też przecież będą rosły! A swoją drogą to z wielkim hukiem te wiadra wyleciały do śmietnika... Wszystko jest krytykowane, na każdym kroku czuję na plecach wzrok, każdy ruch musi być pod kontrolą bo przecież "co ona znów kombinuje".
Zapraszam znajomych na grilla w altanie, to zaraz kontrola i milion pytań "a czemu wy na dworzu jecie z normalnych talerzy?" czytaj: czemu nie z plastików, a "czemu ty wynosisz od siebie najlepsze koce, nie można wziąć jakiś szmat ze strychu?, "a czemu ty używasz w altanie zwykłego obrusa, trzeba kupić ceratę." I tak w kółko! Nie da się wytłumaczyć, że dla nas to bez różnicy czy jemy śniadanie w domu czy na dworzu, więc chcemy zjeść jak ludzie na NORMALNYCH talerzach i na normalnym obrusie i okryć się normalnym, upranym i ładnym kocem. Jesteśmy w końcu u siebie w domu, a nie w lesie na pikniku. Uwierzcie, że po dziurki w nosie mam wiecznego upominania, krytykowania i wiecznego po co. Jednym do szczęścia wystarczy telewizor i 80 papierosów dziennie, ale ja do nich nie należę! Mój maż też nie, ale...
Niektórzy rodzice wykorzystują swoje dzieci, gdy poczują, że można i że się dają to korzystają. I tak jest w tym przypadku. To przykre. Ja rozumiem pomoc. Pomagamy i to ciągle od kilku lat i w każdej sferze życia... Ale teraz to już coś więcej niż pomoc. To doprowadzenie do takiej sytuacji kiedy nie mamy czasu na własne życie, na własne marzenia, na własne potrzeby. Ktoś to wszystko nam zabiera. Żyjemy cudzym życiem nie swoim. A ja tego nie chcę. Nie mamy już 17 lat, chcemy założyć rodzinę i poważnie pomyśleć o swojej przyszłości. Zbliżamy się do 30 i nie możemy wiecznie swoich potrzeb i planów odkładać na później. A dokładniej nie chcemy tego robić. Tylko, że mi łatwiej bo to o nie moich rodziców chodzi, a Marcin postawiony jest między młotem a kowadłem. Przykre jest to tym bardziej, że rodzice myślą tylko o swojej wygodzie. Nie chcą pracować ani wokół domu ani zawodowo, wszystko spada na nasze barki. Nasi znajomi w tym wieku otrzymują wielką pomoc od swoich rodziców a tu na odwrót, nie możemy liczyć na nic. Zupełnie się z nami nie liczą.
Bardzo ciężko i trudno żyje się w takiej atmosferze. Jeszcze ciężej podjąć decyzję o wyprowadzce wiedząc, że to ich nie zmobilizuje do działania... Próbujemy rozmawiać, ale u mnie emocje biorą górę i kończy się to zawsze kłótnią, bo nie mogę patrzeć na to jak zabierają nam nasze życie...

Ot takie mam ostatnio rozterki;( Marzy mi się własny dom i własne życie. O ile własne życie można odzyskać przy odrobinie (choć bardziej przy lawinie) pracy i chęci to własny dom musi poczekać co najmniej kilka lat.

Wczoraj miałam ten pozytywny zryw i posadziliśmy żywopłot ze świerków odgradzający nas od wujka mojego m, niestety dziś się okazało, że wujek nie życzy sobie żywopłotu i teściowa bardziej liczy się z jego zdaniem i każą nam go usunać:( I jak mam się pozytywnie nastawić do wspólnego mieszkania...

Ach dziś mam 27 urodziny a czuję się jak bym miała 12 bo tak jestem traktowana...
Humor podły od rana, nawet ogromny bukiet lilii podarowany przez Marcina o 6 rano mi go nie poprawił, może wieczorna niespodziewankowa kolacja w magicznym Fukierze sprawi, że choć na chwilę przestanę o tym wszystkim myśleć. Jak na razie od 6 tygodni tyle przygnębiających sytuacji, że sił brak...

Chaotychny ten post, marudny i smutny, ale prawdziwy.

Słonka Wam życzę, bo padający od tygodnia deszcz to już przegięcie.
Pozdrawiam ciepło
Aga