środa, 13 lutego 2013

Lilla




Jakiś czas temu tłumaczyłam moją nieobecność i obiecywałam, że teraz to już na pewno będę tu bywać
częściej..jednak życie swoje scenariusze pisze.
Zaczynałam ten rok  z wielką nadzieją, z ogromnym przekonaniem, że będzie on szczęśliwy...
To miał być rok spełniania marzeń, o domu, o dziecku, w końcu spokojny i NASZ. Po tych ostatnich kilknastu naprawdę ciężkich miesiącach  byłam przekonana, że to już koniec tej złej passy. Że swoje już przeszliśmy i teraz to już sielanka. I początek stycznia na to wskazywał, zaczęliśmy prostować sprawy, które się jeszcze za nami ciągnęły, znów oglądaliśmy domy, snuliśmy plany..
Do momentu, gdy jak grom z jasnego nieba spadła na nas wiadomość o śmierci kogoś bliskiego.
Nie spodziewałam się tego, do tej pory chwilami myślę, że to się nie stało. Zmarła druga żona mojego ojca, z którą żył ostatnie 12 lat. Lilka odeszła nagle... I choć jej śmierć niby spokojna i nie tak tragiczna jak mojego ojca to w sumie nie wiem czy nie gorsza. Umarła w samotności.. Ogromnej samotności, teraz to wiem. Jestem przekonana, że odeszła z tęsknoty za swoimi najbliższymi. W ciągu ostatnich 12 lat straciła swoją jedyną córkę, matkę, pierwszego i drugiego męża. Zostając na tym świecie sama. I choć miała nas, odziedziczoną rodzinę to tak naprawdę była potwornie samotna. Wszyscy z którymi łączyły ją prawdziwe więzi, miłość, wspomnienia.. ich już nie było. Zamknęła się w sobie i obudowała wysokim murem. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić co czuła.. Przed nami udawała, a my ślepo chcieliśmy wierzyć, że jest tak jak mówi, choć jej oczy mówiły co innego. Po każdym naszym spotkaniu rozsypywałam się na milion kawałków, nie potrafiłam się pozbierać, nie wiedziałam co mam zrobić, jak jej pomóc, bo jej oczy były jednym wielkim cierpieniem... Nie zdążyliśmy jej pomóc, nie daliśmy rady przebić się przez mur. Jedyne co mogłam dla niej zrobić to godnie ją pochować, być przy niej w jej ostatniej drodze.. Od dnia śmierci do pogrzebu minęło aż 2 tygodnie.. Ten czas pokazał mi, że w naszym, chorym kraju człowiek się nie liczy. Chciałam pochować Lilkę jak należy bo była kimś bliskim i ważnym. A to, że nie jesteśmy spokrewnione nie robi mi żadnej różnicy. Tym bardziej, że ona nie miała rodziny czułam się w obowiązku. Wiedziałam, że ojciec by tego chciał.. Dla mnie to zwyczajne człowieczeństwo. Spotkała mnie nastomiast ogromna znieczulica, brak współczucia, szacunku, biurokracja..Przekonałam się jak łatwo ulegamy stereotypom, z jaką potworną łatwością oceniamy innych.  Ach szkoda gadać. To już nie ważne. Udało nam się pochować Lilkę z jej nabliższymi, choć było to wszystko bardzo trudne. Zajmując się tym wszystkim, wchodząc w jej zamknięty świat, uświadomiłam sobie, jak bardzo była samotna i nieszczęśliwa.. Teraz mam nadzieję jest już ze swoimi bliskimi nareszcie spokojna, że już nie cierpi.

Na początku napisałam, że ten rok miał być dobry i pomyślałam, że już taki nie będzie.. Że zaczął się znów odejściem bliskiej osoby. A teraz myślę, że ten rok dopiero się zaczyna, że jeszcze może być piękny mimo wszystko. Odejście Lilki dużo mnie nauczyło, uświadomiło mi wiele rzeczy.. Staram się dostrzegać małe, codzienne szczęścia. Do tej pory myślałam, że jak na człowieka całe życie spadają nieszczęścia, czasem bardzo duże, to szczęścia także pojawią się wielkich rozmiarów. I może tak będzie, tego nie wiem. Na razie zbieram te malutkie:) I nadal wierzę, że ten rok może być jeszcze szczęśliwy, mimo bólu w sercu. Taką mam nadzieję. Wszak zbliża się pora roku, która jak żadna inna tę nadzieję budzi..

Tej nadziei na lepsze jutro i Wam życzę. Choć nie przegapcie dnia dzisiejszego wyglądając jutra.
Aga