poniedziałek, 27 września 2010

Powyjazdowy misz masz.


Wróciłam tydzień temu... Wyjazd był troszkę krótszy, zrezygnowaliśmy z Lublina i Zamościa na rzecz Krakowa. W piątek znów wyjeżdżamy:) Już nie mogę się doczekać!
A wracając do króciutkiego urlopu to było cudnie:) Kazimierz jak wiadomo uroczy... Leniwie snuliśmy się uliczkami podziwiając architekturę tego miasteczka. W powietrzu unosił się zapach starego, wilgotnego drewna... Spacery, zwiedzanie, ruiny i klimatyczne knajpki...naprawdę było miło:) Codziennie kawkę piliśmy w uroczej herbaciarni ( najpierw kawka i ciacho, później pycha herbatka). Niezwykłe miejsce! Piękne, klimatyczne, ze starymi meblami, porcelanowymi filiżankami, codziennie świeżymi kwiatami na stolikach i mnóstwem pysznych herbat:) Spójrzcie jak tam cudnie!


Kolejne dwa dni spędziliśmy u znajomych w Międzyrzecu Podlaskim... A tam to już zupełny relaks... W dzień spacery po okolicznych wsiach i lasach, a wieczorami to wiadomo towarzysko było!
Odpoczęliśmy i nabraliśmy dystansu do wielu spraw. Potrzebny był nam czas taki tylko dla nas:)




Jeszcze przed wyjazdem byłam dwa razy na grzybach i troszkę ich nazbierałam co pokazałam w poprzednim poście. Mamy nasuszonych mnóstwo grzybów, jedliśmy także troszkę pyszności ze świeżych, a te najmniejsze powędrowały prosto do słoiczków. Część słoiczków dostała super nakrętki z motywem grzybków, a część tradycyjnie serwetkowe kapturki:)




Pokarzę jeszcze kilka słonecznych zdjęć. Ostatni tydzień był piękny, ciepły i słoneczny. Aż szkoda, że teraz tak pochmurno, szaro i deszczowo...





Zdradzę Wam, że jakoś tak mi dziwnie dobrze:) Aż boję się mówić to na głos, żeby nie zapeszyć!
Teraz może być już tylko lepiej:)
Wam też życzę mnóstwo wewnętrznego słonka i uśmiechu:)

Ściskam cieplutko i dziękuję za odwiedziny!

wtorek, 14 września 2010

Przedwyjazdowy lila - róż:)



Kolejny wianek wymodziłam. Tym razem znalazł swoje miejsce na drzwiach sypialni. Jak w tytule w kolorach lila- róż, z hortensji, rozchodnika, wrzosów i mchu.
W altanie i przed domem również panoszą się donice z chryzantemami i wrzosami w tych kolorach z dodatkiem bieli. Całkiem miło się zrobiło mimo znów padającego deszczu...




A tymczasem uciekam na dłużej... Wyjeżdżamy na urlopik:) Nareszcie!
Mimo, że pogoda niezbyt nas pewnie będzie rozpieszczać to mam nadzieję, że będzie całkiem miło:) Ruszamy na Wschód... , więc LUBELSKA chwilo trwaj:) Przed nami Kazimierz Dolny, Międzyrzec Podlaski, Lublin i Zamość! Wracam za jakiś tydzień:)

Buziaki ślę i mnóstwo jesiennego słońca życzę i Wam i sobie:)
Aga

poniedziałek, 13 września 2010

Grzybowo w promykach słońca.



Piątek i sobota to iście grzybowe dni były! Dawno nie było takiego wysypu. Jak widać koszyki były pełne, a to i tak nie wszystkie grzyby jakie uzbieraliśmy.
Zbierało się przyjemnie bo las niezarośnięty tylko piękny, mchowy... Gorzej z przerobieniem tego wszystkiego!
Od soboty tylko czyściłam, gotowałam, pakowałam w słoiki... Suszarka na grzyby działa na pełnych obrotach a cudny zapach roznosi się po całym domu:)
W piątek były kurki duszone w śmietanie, w sobotę jajecznica z kurkami, a wczoraj na obiad tarta z ciasta francuskiego z duszonymi podgrzybkami:) Wszystko przepyszne:)
Teraz trzeba troszkę poczekać, żeby las odzipnął bo wczoraj to chyba pół Warszawy się zjechało i przetrzepało co się da, wszędzie stały samochody i całe rodziny wysypywały się do lasu. Jeden wielki hałas się niósł, a na obrzeżach mnóstwo śmieci pozostało! Szkoda, że ludzie nie potrafią szanować wspólnego dobra i nie uczą tego swoich dzieci:(



Nareszcie wyszło słońce! Wczorajsze uchwycone promyki wdzierające się do domu:) Kotek, gdy tylko zauważył pasek ciepłych promieni od razu wykorzystał sytuację, żeby pogrzać swoje kości:)
Prawda, że Sylwuś pięknie się prezentuje?





Pozdrawiam wszystkich cieplutko i uciekam sadzić clematisy przy altanie, żeby w przyszłym roku pięknie ją obrosły:)

Aga

czwartek, 9 września 2010

Ostro i wspominkowo:)


Ostatnio ktoś mi powiedział, żebym złapała oddech między jednymi słoikami a drugimi..i tak miało być. Nawet chyba można stwierdzić, że łapałam oddech tylko, że to był mega ostry oddech:)
Miałam mieć chwilową przerwę w przetworach jednak M przytachał do domu woreczek papryczek chili... Zażyczył sobie nadziewanych fetą w oliwie... Cóż ja mogłam zrobić.
Stały tak kilka dni i czekałay, bo M obiecał, że sam je zrobi tylko ja mu będę mówiła co i jak ma robić. A ja naiwna w to uwierzyłam:) W końcu spiełam się i zrobiłam kilkanaście słoiczków (sama oczywiście).
Powiem Wam, że miałam ich szybko dość. Musiałam je przygotowywać w gumowych rękawiczkach (bo tak szczypały mnie ręce), dziurki w nosie piekły przy każdym wciągnięciu powietrza... i jeszcze ciekawskie koty, które musiłam chronić przed tym paskudztwem, bo jak by zjadły albo zatarły oczy czy nos to wolę nie myśleć jak by się wściekały.
Część z nich wyszła jak należy, a część w czasie pasteryzowania wykipiała, ser się zważył...ach szkoda gadać. Ważne, że M (uzależniony od ostrego jedzenia) jest nimi zachwycony:)
Było ostro, ale już mam spokój chwilowy od słoików ( zapomniałam, że mam troszkę grzybów do zrobienia, które wczoraj nazbierałam). No dobra mam spokój do wieczora:)



W ostatnią niedzielę sierpnia odbył się ślub mojej przyjaciółki;) Było cudnie:)
Ślub w starej kaplicy niedaleko nas, całej z drewna, zabytkowej, niesamowicie klimatycznej- był po prostu piękny. Młodzi wyglądali przepięknie, uśmiechy nie schodziły z ich twarzy:) Moja przyjaciółka była i jest bardzo szczęśliwa, ta radość udzialała się wszystkim.
Na ślubie śpiewała moja siostrzyczka wraz ze swoimi przyjaciółmi ( nie muszę dodawać, że cudnie śpiewali na głosy). Na koniec zagrała na skrzypcach Ave Maria... Młodych obsypywaliśmy płatkami róż:) Było pięknie i wzruszająco.
Wesele odbyło się w pięknym, starym dworku. Swoją drogą polecam ten dworek, bo to niezwykle klimatyczne miejsce. Jeśli ktoś szuka takiego miejsca niedaleko Warszawy to niech zajży tam koniecznie. Wiejsko, sielski klimat, piękny teren dookoła, pyszne jedzenie, ciekawie zorganizowany czas w trakcie wesela, ognisko przy którym śpiewaliśmy popijając grzańca... no cudnie było!
Miałam przyjemność pomagać swojej drugiej przyjaciółce robić dekoracje zarówno do ślubu jak i na wesele. To moje takie niespełnione marzenie, mieć umiejętność wyczarowywania cudów z kwiatów i roślin:) A Ewe ma taką umiejętność, przezdolna dziewczyna, z ogromną wyobraźnią i zdolnościami:)
Spójrzcie tylko na urywki tych cudeniek, na zdjęciach może nie wyglądają tak pięknie, ale na żywo wzbudzały ogromny zachwyt.





Spójrzcie jaką piękną wiązankę miałam ja sama zrobioną przez nią do ślubu:) Miała być romantyczna i delikatna. I taka była:) Nie potrafiłam jej spalić (podobno tak trzeba) i wisi u mnie do dziś:) Wypłowiała i sucha, ale nadal piękna:)



Wczoraj piękne słońko było, aż porobiłam troszkę dekoracji przed domem i w altanie. Od razu milej się zrobiło. Połaziłam także po lesie za grzybkami..
A dziś nic się nie chce, zimno i pada non stop. Brrryyy... A dziś dzień biegania. No cóż znów przepadnie mi jeden trening...

Chaotyczny ten post:)
Uciekam pogrzać się herbatką... albo grzańcem? Tak to już chyba dobra pora na grzańca:)

Miłego wieczorku.

sobota, 4 września 2010

Nadal weki i GRZYBY:)


A ja nadal przetworowo!
Ogóreczki w musztardzie zrobiłam już dawno, ale jakoś nie mogłam się zebrać żeby ubrać słoiki i wynieść je w końcu z domu. A musiałam to zrobić, bo stół w kuchni zastawiony już maksymalnie. Osobiście jeszcze ogórków nie próbowałam, ale ci którzy próbowali ( głównie M) mówią, że pycha:) Przepis od Asi . Polecem szczerze na zimę jak znalazł:)
Zrobiłam także troszkę dżemów z brzoskwiń. Żeby nie były takie same jak co roku (w zeszłym były z goździkami i cynamonem), w tym dodałam do nich naturalną wanilię. Wyglądają cudnie z tymi drobniutkimi, czarnymi kropeczkami w środku. A jak pachną... Poezja po prostu:)
Półki z przetworami już prawie pełne, ale i sezona się kończy. Czekam teraz na śliwki, bo to moje najulubieńsze konfiturki będą:) Ach no i maliny niedługo przyjadą do mnie aż spod Augustowa. Tam znajomi mają kilku hektarowe gospodarstwo ekologicze i mnóstwo przeróżnych warzyw, owoców, drzewek, krzewów i tym podobnych...





Wczoraj dostałam cynk, że grzyby się pojawiły. Do tej pory nie było nic. Jak tylko M wrócił z pracy, wsiedliśmy w samochód ( w lesie koło domu to ewentualnie kupę śmieci można znaleźć niestety) i pojechaliśmy sprawdzić czy rzeczywiście są. No i patrzcie:) Byliśmy późno, ale i tak troszkę nazbieraliśmy. Uwielbiam zbierać grzyby:) Jak znalazłam tego czerwoniaka to prawie nie padłam ze szczęścia, bo u nas już dawno takiego nie widziałam:) Cudny jest prawda?
Teraz to wsiąknę w las na kilka ładnych dni, za tymi grzybami rzecz jasna będę śmigać:)




Naznosiłam także troszkę wrzosów, żołędzi i innego leśnego śmiecia i znów uwiję jakiś wianek, co by się wszyscy później pytali po co on tu:)

Pozdrawiam serdecznie i buziaki ślę:)
Słońce wyszło, więc i poziom szczęścia wzrósł:) Idę ponatychać się tym jeszcze letnim powietrzem.

Aga