sobota, 24 grudnia 2011

Z życzeniami

Kochani, wpadam tu dosłownie na chwileczkę, mąż mnie zastąpił w kuchni, więc mam minutkę:)

W dniu radosnym, oczekiwanym,
gdzie gasną spory, goją się rany
Życzę Wam zdrowia, życzę miłości,
niech mały Jezus w sercach zagości,
szczerości duszy, zapachu ciasta,
przyjaźni, która jak miłość wzrasta,
kochanej twarzy, co rano budzi
i wokół pełno życzliwych ludzi.

Znajdźcie czas dla siebie, doceńcie rodzinę, przyjaciół... bo nigdy nie wiadomo czy za rok kogoś nie zabraknie... Dla mnie i dla mojej rodziny będą to szczególne święta, bez taty.. i choć od kilku lat nie spędzaliśmy ich razem to wiedziałam, że jest gdzieś niedaleko na swój sposób szczęśliwy..
Dziś mija równo miesiąc od pogrzebu i nadal nie mogę uwierzyć, że nie ma go wśród nas.


Jeszcze raz wszelkiego dobra dla Was:) pozdrawiam Was bardzo, bardzo ciepło i dziękuję za tyle słów wsparcia:))

Agnieszka

piątek, 25 listopada 2011

Śpieszmy się kochać ludzi...

...tak szybko odchodzą...
Nie raz pisałam tutaj o sprawach bardzo osobistych, nie wiem czy tak powinnam, ale tutaj łatwiej mi o taki ekshibicjonizm niż w życiu realnym. Łatwiej napisać mi o czymś tutaj niż mówić to komuś osobiście. Zwłaszcza, że mówić nie mogę bo zaciśnięte od bólu i łez gardło mi na to nie pozwala...

Nie wiem dlaczego nieszczęścia lubią pary, ale do nas przyszło nieszczęście właśnie w parze, jednego dnia..
W zeszłą środę 16 listopada po długiej chorobie zmarła Babcia Marcina, która z nami mieszkała. Na jej śmierć byliśmy przygotowani bo jej stan już od dawna był ciężki. Śmierć przyniosła jej ukojenie. Jej odejście nie spotkało mojego buntu, tak po prostu jest lepiej, tak musiało być, wystarczająco się już nacierpiała.

Jednak śmierć drugiej osoby spotyka się z moim wielkim buntem... Po kilku godzinach od śmierci babci doszła do mnie wiadomość, że w wielkim pożarze, który był nad ranem w mojej miejscowości, tak bardzo blisko mojego domu... zginął mój ojciec... Nie mogłam w to uwierzyć, zwłaszcza, że 5 godzin wcześniej go widziałam. Nie wyglądał dobrze i właśnie o tym rozmawialiśmy z mężem cały wieczór, że gdyby tylko pozwolił sobie pomóc może jego życie wyglądałoby inaczej. W nocy nie mogłam spać, cały czas myśłałam o ojcu, miałam w sobie jakiś dziwny niepokój. Gdy zaczęły jeździć wozy strażackie, syreny rozrywały tę nocną ciszę, światła z daleka odbijały się w moich oknach, byłam przerażona, myślałam, że zwariuję od tego lęku który był we mnie, od przeczuć, że dzieje się coś strasznego i że mnie to może dotyczyć. Obudziłam Marcina i mówię mu o tym, że jest gdzieś blisko pożar (on nic nie słyszał) a ja mam przeczucie, że to u ojca, że dzieje się mu jakaś krzywda...Jednak on mnie uspakajał, że przecież widzieliśmy ojca na przystanku, czekał na autobus aby jechać do Warszawy, więc nie może on być tutaj w swoim domu, bo na jesieni zawsze przenosi się do mieszkania w bloku i nie nocuje już tutaj od kilku tygodni. (Jego dom był spory kawałek od głównej drogi co w zimę było problemem, więc zimę spędzał w bloku) Uspokoił mnie trochę, jednak nie mogłam zasnąć bo syreny strażackie co jakiś czas jeszcze wyły....
Przed 6 rano obudziłam się znów z tym silnym lękiem, że jednak coś złego się stało. W internecie przeczytałam o wielkim pożarze pewnej fabryki w okolicy i o tym, że straż pożarna ściągana była z wielu miejscowości. To uśpiło mój lęk. Po kilku godzinach dowiedziałam się , że paliły się niedaleko łąki niedaleko domu mojego ojca, ale tylko łąki i że nic więcej. To mnie uspokoiło. Jednak gdy za jakiś czas zobaczyłam teściową stojącą w moich drzwiach ze łzami w oczach ze słowami, że nie wie jak mi to powiedzieć ja już wiedziałam, nie musiała mi nic mówić... Wiedziałam, że moje przeczucia były słuszne, że nie pojechał do Warszawy tylko został tu na noc...I niczyje słowa nie mogły mi tego potwierdzić... ja musiałam tam iść. Z daleka widziałam już tylko kawałek dachu, reszty już nie było, zostały tylko ściany i kupa mokrego popiołu, nie było nic... Tylko ogromna kałuża wody i zapach wilgotnego dymu w powietrzu. Stałam tam i nie wierzyłam w to wszystko... Następne dni były już tylko gorsze. Czekanie. Brak informacji. Domysły. Plotki słyszane wszędzie i od wszystkich. Doświadczenie tego, że podłość ludzka nie zna granic. Bolesne przekonanie się na własnej skórze, że ludzie to hieny żywiące się gównem, tragiczną i przerażającą śmiercią młodego człowieka, cierpieniem najbliższych mu osób... Liczy się tylko pożywka z sensacji... Ten dłużący się czas był nie do zniesienia. Dłużące nieprzespane noce, długie dnie spędzane w różnych instytucjach, cały czas bez 100% pewności, że znalezione w pogorzelisku zwłoki są moim tatą... Przeżycia z tych kilku dni są straszne, wszędzie bezduszność i podłość, wszędzie liczy się tylko kasa a nie człowiek... I ta niepewność i wyrzuty sumienia, że przeczuć nie należy lekceważyć, że nie wszystko musi być racjonalne. Teraz już wiem, że nie wszystko się da wytłumaczyć.
Znów musiałam być silna, musiałam wziąć wiele na siebie, aby oszczędzić wielu przykrych i traumatycznych przeżyć swoim bliskim, moim siostrom, babci, obecnej żonie mojego ojca, mojej mamie... Razem z moją ciocią, siostrą mojego ojca musiałyśmy dać radę, kiedy już nikt nie dawał rady... Musiałyśmy w potwornych okolicznościach identyfikować po sekcji zwłok, zwłoki mojego taty, nieprzygotowane na to zupełnie. Nawet największemu wrogowi nie życzę tak traumatycznego przeżycia...
Zniosłyśmy wiele. Wzięłyśmy na swoje barki wszystko co mogłyśmy, nie mogłyśmy wziąć tylko całego cierpienia...
W dniu pięknego pogrzebu, moja mama pojednała się po 12 latach z rodziną mojego taty, siedziała w jednej ławce trzymając się za ręce z drugą żoną taty, moja 82 letnia babcia siedząca za trumną traciła przytomność, wszyscy przepełnieni ogromnym żalem, czy musiało tak się stać...
I choć dzień pogrzebu po tylu dniach przyniósł jednak spokój, to serce nadal rozdziera ból, żal, rozpacz, poczucie niesprawiedliwości, czemu mój tata mając 52 lata musiał zginąć i to w tak tragiczny i potworny sposób???
Czy jego śmierć była potrzebna abyśmy zrozumieli co tak naprawdę w życiu jest ważne? Czy nie było innego sposobu?
Już nic, nigdy nie będzie takie samo... 16 listopada 2011 roku wszystko się zmieniło... Najbardziej się boję, że któregoś dnia łzy przestaną już płynąć a wszyscy zapomnimy...




poniedziałek, 14 listopada 2011

Jesienne umilacze:)







Choć chciałabym Wam dziś napisać jak fajnie chodzi się po nowych schodach i jakie są piękne, to niestety nie mogę... Teoretycznie już dawno powinno być wszystko skończone a my powinniśmy zapomnieć o remoncie, ale jest inaczej.
Na początku października zamówiliśmy dębowe trepy i podest na spocznik, wszystko miało być gotowe w połowie października... Dostaliśmy wiadomość, że już są:) że są piękne i że jutro zapakowane jadą do nas. Moja radość była ogromna! Niestety krótka..
Następnego dnia wiadomość, że naszych schodów nie ma! Spaliły się! Okazało się, że w nocy w owej stolarni wybuchł pożar, spaliło się prawie wszystko, maszyny, drewno i nasze schody...
Normalnie załamka, było mi przykro nie tylko z powodu schodów, ale i nieszczęścia jakie spotkało tego człowieka. Dowiedzieliśmy się później, że w tej miejscowości grasował podpalacz i w ciągu kilku tygodni spłonęło także kilka innych obiektów... Głopota ludzka nie zna granic niestety!
No nic pozostało mi szukać nowego wykonawcy, co okazło się niełatwe. Jak zwykle ta sama śpiewka, że zamówienie małe i schody niewymiarowe... Normalnie traciłam nadzieję, że znajdę kogoś kto zrobi to w rozsądnym czasie i cenie.
Po jakimś czasie odezwał się do nas NASZ PAN stolarz z pytaniem i prośbą czy jednak mógłby wykonać dla nas schody. Okazało się, że coś się jednak uratowało, część maszyn da się odremontować, część trzeba było kupić, jest też odpowiednie drewno, a zamównie nawet nieduże pomoże panu stanąć na nogi... Zgodziliśmy się oczywiście i tak czekamy, mam nadzieję, że za jakieś 2 tygodnie schody już będą:)




Tytułowe jesienne umilacze to w moim wykonaniu lampa i wianki. Dla mnie światło w domu ma ogromne znaczenie, buduje klimat. Zwłaszcza jesienią gdy za oknem jest szaro i ciemno (u mnie przynajmniej od kilku dni jest paskudnie i przygnębiająco) uwielbiam światło lamp i świec. Jednych i drugich u nas nie brakuje:) Świece palimy cały rok, a lampy od jesieni, gdy szybko robi się ciemno są niezbędne.
Marzyła mi się wysoka lampa, na drewnianej nodze. Abażur czekał już od roku znaleziony na strychu u mojej mamy, tak na nogę długo polowaliśmy. Kupiliśmy ją zupełnie przez przypadek za grosze, na warzywnym bazarku.
Początkowo miała być turkusowa z mocnymi przetarciami, ale po oczyszczeniu spodobała mi się taka surowa i jak na razie taka zostanie:)




Turkus za mną chodzi od długiego już czasu, ale znajdę dla niego jakieś przeznaczenie jeszcze i się turkusowo wyżyję:)

Wianki wszelakie i stroiki uwielbiam, ale podglądając Wasze blogi widzę, że nie tylko ja:) Ten okrągły, wisi na drzwiach wejściowych do nas. Zdjęcia nie oddają niestety nawet połowy jego urody, jest naprawdę śliczny, zieloniutki i optymistyczny.


A serducho wisi na schodach i również na żywo jest dużo ładniejsze:))
W obu podstawą jest mech, do tego bluszcz, trzmielina, barwinek, gałązki irgi, rajskie jabłuszka i żołędzie.


Jak patrzę na te smętne zdjęcia to aż mi wstyd.. U Was tak pięknie, żywo i kolorowo..
No, ale może Mikołajowo sprawimy sobie na gwiazdkę lustrzankę:) Jak by co będę Was pytać o radę, co i jak:)

Czuć, że zima blisko bo moje kocury nie chcą nosa na dwór wyściubić:) Grzeją się najchętniej ze mną pod kocem:) Ja choć grzeję się i kuruję od ponad 5 tygodni nadal zakatarzona i chora, ponoć jakiś wirus wstrętny co to odporny na wszystko...

Nie dajcie się tej ponurej aurze:)

Pozdrawiam Aga

wtorek, 4 października 2011

MOJE szycie:)



W przerwach między szyciem zasłon dla znajomych i rodziny a skracaniem spodni ( tak, tak to mój drugi popisowy numer) czasem uszyję coś bardziej kreatywnego:)
Szczerze nie mogę już patrzeć na zasłony i spodnie! Ale odmówić nie potrafię i jak ktoś poprosi to skracam i obszywam, choć to nuudne bardzo...
No, ale jak już mam chwilkę to szyję coś dla przyjemności:)
Tę dżinsową torbę uszyłam dla siebie na lato i sprawdziła się idealnie:) Pojemna z lekko usztywnionym dnem. Powstała taka jeszcze jedna prawie identyczna dla mojej młodszej siostry.



Ten wielki torbiszon powstał niedawno dla mojej przyjaciółki. Jest naprawdę wielka:)
Ciężko mi się ją szyło, bo jest z naprawdę grubego dżinsu... Kieszeń z suwakiem troszkę skiepściłam, ale nie miałam już siły szyć drugiej. Tak naprawdę szyłam tę torbę chyba z miesiąc, bo zawsze zabierałam się za nią w nieodpowiednim momencie i prułam ją kilka razy:) Przyjaciółka jeszcze jej nie widziała, ale mam nadzieję, że się spodoba:)






A to sukienka:) Co prawda nie pierwsza, ale z tej jestem naprawdę dumna:) Powstała na wzór identycznej którą posiadam i uwielbiam, tyle, że tamta jest czarna i elegancka, więc postanowiłam uszyć sobie wersję mniej zobowiązującą:) Ma kimonowe rękawy, różowy węzeł jest ozdobny, a z tyłu wstążka służy do wiązania. Założyłam ją w sierpniu na poprawiny do moich znajomych.
Muszę uszyć sobie jeszcze wersję na jesień z jakiegoś grubszego materiału, bo uwielbiam ten fason:)



Na koniec fartuszki, które uszyłam dla mojej mamy. Są bawełniane i dość proste, ale szyte na wzór ulubionego fartuszka mamy:) Jest z nich zadowolona, a to najważniejsze:)



To tylko kilka rzeczy, które udało mi się uszyć, ale większość już gdzieś wybyła i nie doczekała się zdjęć:) Wiem, że nie są to szyciowe szczyty, ale ja jestem z nich bardzo zadowolona:)
Szyję od stycznia, więc nie tak długo, a wcześniej nigdy nie miałam z maszyną nic do czynienia. Chyba w listopadzie uszyłam pierwszą swoją rzecz czyli kapcie na warsztatach u Zuzi, później torbę, portfel... Od Zuzi nauczyłam się szyć kieszenie na suwak i poznałam kilka podstawowych zasad:) I powiem Wam, że bardzo mi się to szycie podoba:) Poza tym fajnie tak móc uszyć sobie coś czego nie mogę znaleźć w sklepach:)

Tym wam, które same nie szyją ubrań a mają ochotę na coś fajnego i oryginalnego polecam ubrania szyte przez moje koleżanki Karolę i Monikę, stworzyły Vzoor, zajrzyjcie tam koniecznie bo już niedługo super kolekcja na jesień i otwarcie ich pracowni w Warszawie:)

Dziś przyszła paczka od Gosi z Pchlego Targu, a w niej mnóstwo nowych szmatek do wykorzystania, więc będę działać:)

Żegnam się z Wami kichająca i prychająca, bo wirus mnie jakiś dopadł... Uciekam zatem do łóżka wygrzać się porządnie:)

Pozdrawiam Was ciepło
Aga

poniedziałek, 5 września 2011

Spóźnione LATO


Tak wiem, że za oknem już bardziej jesień niż lato, ale ja spóźnialska niestety, więc i lato u mnie spóźnione. Ten post powinien się ukazać w lipcu, a najpóźniej w sierpniu, no ale cóż ukaże się we wrześniu:) Troszkę milej i cieplej się może zrobi od patrzenia na słoneczne zdjęcia:)

Już chyba kiedyś pisałam, że uwielbiam robić przetwory:) Tak po prostu:) Wiem, że to może niemodne, nie wszystkim się chce, bo przecież wszystko można kupić, ale dla mnie jest to nieodłączna część lata. Kiedyś byłam do tego przymuszana przez mamę, ale w dorosłym już życiu odkryłam w wekowaniu przyjemność:) I o to chyba chodzi...
Zrobiłam w tym roku przetworów całe mnóstwo... są: jabłka na szarlotkę, truskawki, syrop z kwiatów czarnego bzu, wiśnie z wanilią, z kardamonem i same. Jak widać to przetwory z owoców wczesnego lata, w ostatnich tygodniach przetwórstwo też szło pełną parą, więc ogóry i inne też są. Tyle, że pokażę je następnym razem.





Parę osób dopytywało mnie jak tam moje pomidorki w szklarni..., więc pokazuję. Jak widzicie pomidory wyrosły jak szalone, po sam dach:) Teraz sobie powoli dojrzewają w słońcu:) Nie obyło się bez chorób niestety, ale udało się je odratować. Warzywniak również obdarowuje nas chojnie, zwłaszcza cukinią. Od 3 miesięcy jest głównym składnikiem dań w naszej kuchni. I jeszcze długo będzie... Mój mięsożerny mąż troszkę cierpi z tego powodu, no ale staram się urozmaicać mu te cukiniowe uczty:)
Zrobiłam w tym roku pierwszy raz dżemy z cukinii. Nie mam na nie konkretnego przepisu, robiłam je na smak, dodająć skórkę i sok z cytryny oraz świeży imbir. Dla mnie smakują fajnie:)






Pokażę jeszcze kilka ogrodowo- kwiatowych migawek. Kwiaty przy szklarni i warzywniaku rosną w wiklinowych koszach i glinianych garach... Wygląda to super, wiejsko i swojsko:)
Te zielone kępki z małymi kwiatuszkami to karmnik ościsty, super roślinka posadzona wiosną pięknie się rozrosła, a jej świeża i jaskrawa zieleń non stop mnie zachwyca:)







Na koniec jeszcze mój powojnik Summer Snow posadzony jesienią zeszłego roku. Co prawda wiosną bardzo długo startował i budził się do życia. Był mizerny i już myślałam, że nic z niego nie będzie, ale podlewanie i nawożenie zrobiły swoje. Kwitnie od kilku tygodni nieustannie obsypując się chmurką białych, malutkich kwiatków:)



Muszę się pochwalić, że od wczoraj mamy już na dole zabudowane schody i wstawione drzwi. Normalne drzwi! Niby nic a jak cieszy:) Jeszcze sporo pracy bo czeka nas kładzenie gresu, drewno na schody, gipsowanie... ale już bliżej niż dalej.

Uciekam sadzić marcinki i wrzosy w donice przed domem:) letnie kwiaty marnie już wyglądają i czas się z nimi pożegnać.

Miłego tygodnia Wam życzę:) Słońca w sercu:)
Buziaki posyłam
Aga

piątek, 26 sierpnia 2011

Długi post. Z dziennika budowy...



...schodów. Tak, tak schodów na nasze poddasze. Ten post nie jest jakiś mega estetyczny, nie ma w nim pięknych zdjęć, nie ma nic artystycznego, ale tak zaniedbuję bloga, że postanowiłam pokazać Wam przez co tak się dzieje... Otóż od 2 tygodni rozpiździasz (nie wiem czy jest takie słowo) mamy w chacie ogromny:) Jak widzicie schody na nasze poddasze bardziej były drabiną niż schodami, były prawie w pionie, nasze drzwi to klapa w naszej podłodze - takie drzwi w poziomie ważące ok. 20 kg... Wchodzenie na górę czy schodzenie, otwieranie czy zamykanie były niezłą męką! Przez 7 lat jakoś dawaliśmy radę, ale szczerze marzyłam o normalnych schodach i drzwiach w pionie:) O ile schody da się zrobić to drzwi na górze niestety nie bo jest skok i zbyt nisko. Dlatego wymyśliłam, że zbudujemy schody i na dole obudujemy je klatka schodową i wstawimy tam drzwi:) I tak też zrobiliśmy:) Tzn. na razie są wylane schody, dopiero teraz mozemy zdjąć szalunki, zrobić na dole ścianki, wstawić drzwi, położyć gres na podłodze w korytarzu, pomalować ściany itd.... dużo pracy jeszcze zostało. Ale ta najgorsza czyli budowa schodów za nami:) A zatem uzbrojcie się w cierpliwość i zapraszam do obejrzenia zdjęć z naszych zmagań:)

Tak wyglądało to przed: czyli nieciekawie i stromo:)

Tu M rozbiera już stare schody...

Schodów nie ma...a ja uwięziona na górze...


Z odsieczą i pomoca przyszedł mój dziadek i podstawił mi drabinę:)


Dziadek z M budują szalunek... trwało to 2 dni...


Po tych prętach wdrapailiśmy się na górę na noc... kolejne noce już spaliśmy na wygnaniu:)


Dziadek po 2 dniach troszkę opadł z sił i M chwilowo musiał robić sam, dostał wskazówki co i jak od naszego "rodzinnego góru"



3 dnia M z naszym przyjacielem zalewali już betonem, dziadek nie wytrzymał i prosto z kościoła w garniturze przyjechał na nadzór:) tu wyrównuje wylewkę na podeście...


4 dnia dół zastygł i można było zalewać wyżej, jak widać pomoc mamy ogromną cały czas, M z chłopakiem mojej siostry:)

I moja siostra nosząca wiadra z zaprawą:) Gosica to wulkan energii, dyrygowała chłopakami równo:))




Po kilku dniach trzeba było wybić większą dziurę na wejście, bo co wyżsi uderzali głową w sufit ...


A tu efekt finalny:) schody i wybite większe wejście:)))

Ufff jeśli jest ktoś kto wytrwał do końca to gratuluję cierpliwości:)) i dziękuję jednocześnie:)

Jak widzicie niezły sajgonik tu mamy i pewnie potrwa jeszcze kilka tygodni...
Nawet nie wiecie jak bardzo mnie te schody cieszą, chodzi się normalnie, a jak już będzie na dole zabudowane wszystko i drzwi to już w ogóle pełnia szczęścia:) I może nei będzie aż tak czuć tych fajek z dołu... Skoro musimy tu mieszkać jeszcze przez jakiś czas to niech będzie jakoś tak bardziej komfortowo i po ludzku:)

Następny post bardziej kolorowy będzie bo zrobiłam już całe mnóstwo przetworów na zimę, pokażę Wam również szklarnię i czerwone pomidory i troszkę kwiecia:) ach i piękny prezent, który dostałam od Uli:)

Pozdrawiam Was serdecznie i lecę kosić trawę póki słońce świeci:)
Aga





wtorek, 9 sierpnia 2011

Niedokończone zdania...


Jakiś czas temu Magda zaprosiła mnie do zabawy w niedokończone zdania. Długo się do tego zabierałam, ale w końcu się zmobilizowałam:)

Nie wiecie, że czasami bywam...prawdziwą furiatką, krew się we mnie zagotowuje w 3 sekundy, a wtedy wybucham...

Straszliwie boję się...wody, nie umiem pływać - uczyłam się i nie potrafiłam się przełamać i nie wiem czy kiedyś to mi się uda, rzeka, jezioro czy morze- wszystko mnie przeraża, a gdyby dotknęła mnie powódź, zwyczajnie z przerażenia chyba bym oszalała.

Mam obsesję na punkcie...czystości, bałagan mi nie przeszkadza, ale brud mnie drażni, brzydzi i rozprasza.

Nie wytrzymam bez... wiary w to, że kiedyś będę żyć we własnym domu, ze swoją rodziną i po swojemu.

Mogłabym mieć nawet 1000...koszyków wiklinowych, używam ich wszędzie i do wszystkiego. Ubóstwiam wiklinę, w dodatku niedaleko mnie znajduje się gospodarstwo wikliniarskie a tam jest istny wikliniarski raj:)

Ślub na pewno wezmę zanim skończę...już po, wzięłam 3 lata temu:)

Oczy ze zdziwienia mi wychodzą gdy... hm ostatnio dość wiele rzeczy mnie dziwi...

Najgorsza rzecz na świecie to... ludzka zawiść i złośliwość.

Nienawidzę...gdy dorośli źle traktują dzieci.

Zakupy dla mnie... te ciuchowe są udręką, ale w centrach ogrodniczych potrafię wydać majątek. Jakaś obsesja upiekszania świata roslinami we mnie siedzi:)

Zdarza mi się... zadręczać problemami, zarówno swoimi jak i moich najbliższych. Potrafię wtedy nie spać i nie jeść. Wszystko biorę do siebie, chcę wszystkim pomóc, zwłaszcza mojej mamie, której życie nigdy nie rozpieszczało.

Zawsze muszę mieć..hm nie wiem czy coś muszę, no jest taka jedna rzecz, muszę mieć bacik nad głową bo dość szybko się rozbestwiam:)

Płaczę przy... może nie płaczę, ale wzruszają mnie dzieciaki, jak z nimi pracowałam to zawsze poruszały mnie ich występy, osiągnięcia, a także ich problemy czy przykrości jakie je spotykały.

Nie lubię kiedy ktoś... udaje, bez fałszu i obłudy żyłoby się prościej.

Nigdy... nie paliłam papierosów. Nigdy nie zrozumiem palaczy...

Jestem typem... myslę, że racjonalistki, ale jak na racjonalistkę to chyba zbyt mocno mną targają emocje, więc jakiś skomplikowany mix:)

Przepadam za... słodkościami, które mnie gubią.

Bardzo się tego wstydzę, ale... nie wiem czy wstydzę, ale nie potrafię być systematyczna, szybko się nudzę.

Gdy patrzę w lustro to... widzę, że ostatnio za dużo tych słodkości:) ach wrócić muszę do wagi ze zdjęcia:)

Czasami się zastanawiam co by było gdybym... już się nie zastanawiam:)

Ufff ciężko było:)
Niby nie mam problemu z mówieniem o sobie, ale nie było mi łatwo.

Powinnam teraz zaprosić kilka z Was do zabawy, ale tego nie zrobię, bo już sporo osób się zwierzało, więc jeśli ktoś ma ochotę to zapraszam:)

Pozdrawiam serdecznie!
Aga